Bank zażądał spłaty całości kredytu, 326 000 zł. To nic, że przez cztery lata regularnie spłacali. Teraz zalegają już z pięcioma ratami. Stracą więc wszystko, to co włożyli i mieszkanie. Próbujemy w ich imieniu nawiązać negocjacje. Ludzie-słuchawki, którzy odbierają telefony najpierw nie mogą znaleźć w systemie mojego pełnomocnictwa. Potem okazuje się, że i tak trzeba dzwonić pod inny numer, bo bank jest wprawdzie w Warszawie, ale dział windykacji aż we Wrocławiu. Niestety okazuje się, że bank wynajął kancelarię prawną z Łodzi. Znowu długie czekanie na sprawdzenie pełnomocnictwa i już po 10 dniach usilonych starań dochodzi do rozmowy. Pani, która ze mną rozmawia jest wyraźnie niezadowolona, że ma do czynienia z prawnikiem, negocjatorem a nie dłużnikiem osobiście. Mnie się nie da zbić z tropu, zawstydzić czy w inny sposób poniżyć. Bo to nie ja mam nie spłacone długi. Jest więc twarda, bezosobowa, nieugięta. Tłumaczenie, że najmłodsze spośród trójki dzieci urodziło się z licznymi wadami, że rodzice walczyli o jego życie, że to kosztuje, że ona musiała zwolnić się z pracy.. Wszystko na próżno. Jeżeli nie spłacą całej sumy bank mieszkanie zlicytuje. Próba zmiękczenia pani Moniki ze spółki prawniczej spełza na niczym. Chore dzieci jej nie ruszają. Jednak gdzieś przecież musi być pole do kompromisu, na tym polegają negocjacje. Że bank żąda całej kwoty to ja już wiedziałem zanim zacząłem dzwonić i szukać kontaktu. Pytam więc „ile”? Ile trzeba jednorazowo wpłacić, żeby bank zgodził się na powrót do ratalnej obsługi kredytu? Teraz moja rozmówczyni wydaje się po raz pierwszy zainteresowana, na wzmiankę o jednorazowej wpłacie wyraźnie się ożywia. W końcu ktoś ją za te rozmowy rozlicza. Wątpię by otrzymywała wysokie noty i premie za samo odprawianie dłużników z kwitkiem. Proponuję 5% żądanej sumy, 16.300 zł. Pani uważa, że to żart. Uważa, że rozsądna propozycja to co najmniej dwa razy tyle. Odpowiadam, że to niemożliwe. Wracam do sprawy kosztów leczenia dziecka z wodogłowiem. Wreszcie tłumaczę, że nie mogę się umówić na coś czego moi mocodawcy, nieszczęśni rodzice trójki dzieci nie są w stanie spełnić. Ostatecznie umawiamy się na 20 000 zł. Robimy zrzutkę w Internecie pod hasłem „zdążyć przed licytacją”. Ludzie wpłacili. Mieszkanie uratowane. Matka chorego dziecka uzyskuje zasiłek opiekuńczy, który pozwala im znów regularnie obsługiwać kredyt. W ostatecznym porozumieniu udaje się nawet nieco obniżyć ratę.
Piotr Ikonowicz